Czołem!
Muszę się do czegoś przyznać. Mam już sześć Wigier, dwa Flamingi,
Karata i inne jednoślady, które w mniejszy, czy większy sposób odznaczyły
się w historii polskich rowerów. Jednak nigdy, przenigdy nie miałem okazji przejechać się Jubilatem (nie mówiąc już o posiadaniu!), czyli mniej zgrabnym, bardziej topornym bratem Wigry.
Dzień wczorajszy zaczął się zupełnie zwyczajnie. Wstałem, ogarnąłem się,
zostałem pobity przez młodszą siostrę za wypicie jej kompotu, a potem
poszedłem do garażu poświęcić się mej pasji. Po paru godzinach przy rowerach (zwłaszcza Duecie) nie byłem zbyt zadowolony z efektów.
Byłem zmęczony, spracowany, a postępy małe. Postanowiłem trochę się odreagować i umówiłem się z kolegą na rowery. Dosiadłem Flaminga, zapomniałem o wszystkim i pojechałem. Podjechaliśmy pod pobliski market
i kolega postanowił umyć sobie rower karsidłem. Już przeliczał drobne do automatów i wtedy podjechała rodzina Rumunów w rozpadającej się Skodzie. Wepchali się na "nasze" miejsce i już mieliśmy odjechać, gdy Tata Rumun powiedział, że on umyje nam rowery. Ja natychmiast odmówiłem, bo nie myję składaków karśnieniem, ale koledze umył za własną kasę!
Potem pojechaliśmy pod sklep napić się i spotkaliśmy wychodzącą ze sklepu dziewczynkę ze wspomnianej rodziny. Coś sobie kupiła, a resztę
dała nam. Nie chcieliśmy przyjąć, ale ona uciekła! Zastanawiałem się,
dlaczego oni nas tak obdarowują!? Doszedłem do wniosku, że musieli
uznać nas za jeszcze biedniejszych. Ja w roboczym podkoszulku
i poplamionych smarem spodniach, na starym składaku i kolega na najtańszym marketowym góralu i ubraniem nie lepszym ode mnie.
Musieliśmy wyglądać słabo. Cóż...
Żeby uniknąć podobnych prezentów, skręciliśmy w byle jaką najbliższą
alejkę. Wtedy zorientowałem się, że jesteśmy na ulicy, na której odbierałem
parę dni temu Flaminga 3. Zaraz potem spotkałem pana, od którego go dostałem. Przywitaliśmy się, zapytał się jak tak u Flaminga 3 i przypomniał
mi, że ma też Jubilata. Z biegami! Zaraz pytam się, czy jest mu jeszcze potrzebny. On na to, że właśnie chce się go pozbyć. I w ten oto sposób
uciekając przed "Cygańskimi prezentami" posiadłem takowy rowerek.
Jubiś jest dziwny. Prawdopodobnie oryginalny Jubilat-Lux z jeszcze dość
starej serii się złamał i został ponownie złożony na nowej ramie z 1997.
Wyjaśnia to stare wyposażenie i piasta Shimano, a nie Sturney-Archer.
Cały składak (składak) ma dodatkowo jakieś dwie tony rdzy, terenowe
opony Dębica i chiński bagażnik. W połączeniu z kolorem wiśniowych
wymiocin i odblaskowymi naklejkami stanowi doskonały kamuflaż.
Nie oszukujmy się - doprowadzanie tego do oryginału jest bezsensowne,
bo albo musiałbym wymienić ramę, albo całe wyposażenie.
Rowerek zostanie w miarę ogarnięty, trochę upiększony, w 100% usprawniony i będzie służył za dupowóz na każdą okazję.
Jest tak obleśny, że nie da się go nie kochać!